niedziela, 1 października 2017

Mój zwariowany świat, czyli całkiem prywatnie.

Witam.
Długo zastanawiałam się, czy pisać ten post, czy jest jakikolwiek sens go publikować. W końcu uznałam, że muszę to zrobić, bo pozostawienie prawie dwóch miesięcy (chyba dla mnie najważniejszych w życiu) bez jakiegokolwiek komentarza będzie sprzeczne z moją naturą. 

Ciąża była trudna, nie to co za pierwszym razem, kiedy czułam się wspaniale. Tym razem było zupełnie na odwrót, zarówno pod względem fizycznym, jak i psychicznym. Wytrwałam do połowy 37 tygodnia, kiedy Bartuś ni z tego ni z owego postanowił się zbuntować i poznać świat zewnętrzny. I już od tego momentu zaczęło być źle, nawet bardzo źle. Niepewność, łzy, złość przez ten czas towarzyszyły mi na każdym kroku. Bartuś w ostatniej chwili trafił na oddział neonatologiczny, gdzie lekarze zajęli się nim tak jak należy, a wobec moich słów nie byli obojętni. Najbardziej w tym wszystkim denerwuje mnie to, że lekarka już przy porodzie zastanawiała się czy nie przewieźć małego na oddział neonatologiczny, czego nie uczyniła, a po pierwszej dobie położne zupełnie nas olewały, kiedy to zaczęło się coś dziać. A wystarczyło trochę zaangażowania i wszystkiego można było uniknąć. Nie będę tego wszystkiego opisywać, bo to nadal trudny temat, ale pierwsze dwa tygodnie to było coś przerażającego, czego nie życzę żadnej kobiecie. Na szczęście teraz jest już dobrze, wszystko co złe jest już za nami. 
Ogarnąć wszystko nie było łatwo i nadal łatwo nie jest. Mały przy swoim niezaprzeczalnym uroku jest też dzieckiem niezwykle absorbującym. Co do karmienia, to żadnej porcji nie przegapi (nawet w nocy), butla co 3 godziny dosłownie ze szwajcarską precyzją. Jedzenie musi być na już, bo inaczej mamy wielką awanturę, swoją drogą dobrze, że nie mieszkamy w bloku :) Uwaga też musi być skupiona wyłącznie na nim, bezczynne leżenie nie wchodzi w grę. Córka przy całej miłości do swojego malutkiego braciszka, była bardzo zazdrosna, do tego stopnia, że kazała nam go sprzedać, a odkupimy go jak podrośnie. Z całą pewnością się nie nudzę. I wiecie co choć śpię maksymalnie 6 godzin na dobę, snem przerywanym (oczywiście przy dobrych wiatrach), czasem nie wiem jaki mamy dzień tygodnia, bo każdy dzień podobny jest do poprzedniego, to nie zmieniłabym absolutnie nic. Kocham ten mój zwariowany świat <3

Jeszcze w szpitalu.

Moje dwa powody do szczęścia :)

Ach ten uśmieszek ;)

Pierwszy spacer.

Sama słodycz :)

Pan poważny.

Na spacerze.

Sama radość :)

Teraz, kiedy już jako tako ogarniam moją codzienność, postaram się wygospodarować choć odrobinę czasu dla samej siebie i tego co jest tylko i wyłącznie dla mnie. Bo wiecie co, bez książek już nie wyobrażam sobie życia.
Pozdrawiam



2 komentarze:

  1. Piękne dwa powody do szczęścia :) Ja póki co mam tylko jeden, ale zamierzam nad drugim także się zastanowić.
    Z porodami bywa różnie, z opieką w szpitalu - także... Moja kuzynka urodziła w 7-mym miesięcy ciąży, a jej córeczka dostałą 1 punkt na 10. Przez cały dzień lekarze nie powiedzieli jej, czy córka żyje. Dopiero następnego dnia dowiedziała się, że tak. Dziś ma już 6 lat :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Zazwyczaj jestem wyrozumiała, jednak nie tym razem. Szkoda, że czesto pracownicy służby zdrowia zapominają o zwykłej ludzkiej empatii.

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Drogi Czytelniku.
Dziękuję, że tutaj jesteś, pozostaw po sobie jakiś ślad. Każdy komentarz to dla mnie wielka radość i satysfakcja, dlatego nie pozostanie on nie zauważony :) Jeśli w jakiś sposób poczułeś się zainteresowany tym, co piszę, zachęcam również do zaobserwowania bloga.
Miłego zaczytania ;)